29.01.2015

BLOGOWA (R)EWOLUCJA - MOJA PRZYGODA Z BLOGIEM

Zaczęło się niewinnie od przypadkowych odwiedzin na blogu jednej z wschodzących gwiazd blogosfery. Później były wielomiesięczne ochy i achy, odkrywanie coraz to nowych blogów i w końcu marzenie - mieć własny blog. Blog modowy oczywiście, bo takie wtedy śledziłam. A że modę (i nie chodzi mi tu o największej sławy światowe wybiegi, a zwyczajną zabawę garderobą) kochałam całym sercem, dość szybko powstał mój pierwszy autorski blog pod pseudonimem Aisa-Art (zmienione z czasem na Aisa-Blog). Tyle, że byłam wtedy zbyt nieśmiała, zbyt niepewna siebie, by pisać publicznie o zawartości swojej szafy, o pokazywaniu twarzy nie wspominając. Wpisy obfitowały więc w modowe inspiracje z portali takich jak WeHeartIt. Szmatki do których wzdychałam, szmatki o których marzyłam, jednocześnie wiedząc, że nawet gdybym je posiadała, nie wyszłabym w nich z domu, bo jestem przecież szarą myszą, nie jakąś tam feszynistką. Pamiętam też jak dziś, że KRĘPOWAŁAM SIĘ komentować inne blogi. Rozumiecie? Bo czy do starszej ode mnie dziewczyny nie powinnam zwracać się per "pani"? Dziś chce mi się śmiać, bo blogowa społeczność znacząco odbiega od ideałów kultury i dobrego wychowania. Ale wspominać jest miło. Bo właśnie gdzieś w tym momencie coś zaczęło się ruszać, ewaluować. Nie tyle w blogu, co w mojej głowie. Tak powstał nowy blog, pod obecnym pseudonimem, aczkolwiek innym adresem. Szara myszka zaczęła pisać - pisać dużo i pisać szczerze.

W rok osiągnęłam 5 razy więcej obserwatorów, wizyt i postów, aniżeli na poprzednim blogu w tym samym okresie. Pisałam tysiące komentarzy i tysiące komentarzy otrzymywałam. "Modowe" wpisy zeszły na dalszy plan. Zaczęłam pisać o sobie, o tym co myślę, co lubię. Poznałam wiele wspaniałych blogerek, na których blogi zaglądam do dziś. Na życie patrzyłam jak reporterka, szukająca inspiracji na post nawet w codziennych czynnościach. Co najważniejsze - to naprawdę sprawiało mi radość!

Po ponad roku publikowania bardziej i mniej owocnych wpisów niestety dosięgnął mnie bardzo głęboki blogowy kryzys, który ciągnął się kilka nieszczęsnych miesięcy... Doszłam do wniosku, że dalsze prowadzenie bloga kompletnie nie ma sensu i pod wpływem niewyjaśnionego impulsu usunęłam wszystkie posty. Gdybyście wiedzieli jak bardzo żałuję tej decyzji! Straciłam wiele pamiątkowych wpisów, pisanych pod wpływem chwili i bardzo dużo zdjęć. Poza tym odzyskanie dawnej pozycji, dotarcie do czytelników jest okropnie trudne i - o ile to w ogóle możliwe - będzie kosztowało mnie masę wysiłku. W każdym bądź razie blog ewoluował, ewoluuje i ewoluował będzie - tak jak i ja. Wczoraj byłam szarą myszką, dziś jestem mamą z tysiącem pomysłów i kto wie, jutro już może bizneswoman? Jestem gotowa na rewolucję, jak nigdy. Oczywiście z blogiem w tle. Bo skoro po tylu latach nadal mi się to nie znudziło, skoro pomimo wzlotów i upadków nadal chce się tu wracać i zaczynać od nowa po sto razy - to musi być właśnie "TO".


24.01.2015

CIĄŻA W HOLANDII

Mój synek śpi a ja buszuję po Waszych blogach nadrabiając komentarze i czytając zaległe wpisy. Zastanawiam się jednocześnie o czym mogłabym do Was napisać i pomyślałam, że droga jaką przebrnęliśmy z naszą kruszynką od małej, 1,5 centymetrowej fasolki aż do godziny "0", kiedy położono go na moim brzuchu, może być dosyć ciekawym zbiorem nie tylko wspomnień, ale i informacji o prowadzeniu ciąży w Holandii. Rzecz ma się nieco inaczej niż w Polsce, o czym już bodajże wspominałam, także nie bądźcie zdziwieni, gdy np. nie wspomnę o wizytach u ginekologa, bo te najzwyczajniej w świecie nie miały miejsca.

Zaczyna się dosyć niewinnie - czujesz się nieco słabiej i spóźnia Ci się okres. Kobiety bardzo często już na tym etapie wiedzą, że z ich ciałem "coś się dzieje". Robisz test i widzisz na nim dwie kreski...

...i udajesz się do lekarza domowego (huisarts). Nie do ginekologa, nie do położnej. I to tylko wtedy, gdy wcześniej wykonałaś test, którego wynik był pozytywny. Jeśli udasz się do lekarza wcześniej mówiąc, że podejrzewasz, że jesteś w ciąży, ten zwyczajowo poprosi Cię o... Zrobienie testu.

Po wizycie u lekarza domowego, który na podstawie udzielonych przez Ciebie informacji obliczy przybliżoną datę porodu, przychodzi czas na wybór położnej. Najczęściej to właśnie lekarz daje Ci namiary na kilka praktyk położniczych (verloskundigenpraktijk) w Twojej okolicy, z których wybierasz jedną i dzwonisz, umawiając się na wizytę.

Podczas pierwszej wizyty położna na podstawie badania USG (echo) potwierdza lub wyklucza ciążę oraz ustala przybliżoną datę porodu - dokładniejszą niż lekarz, gdyż kieruje się wymiarami pęcherza płodowego i płodu. Dla przykładu, w 8. tygodniu mój synek miał zaledwie 1,5 centymetra. Po założeniu karty ciąży, w której zawarte są najistotniejsze informacje, położna umawia się z Tobą na następną wizytę - najczęściej po czterech tygodniach.

I tutaj zaczyna się tak zwany "samopas", który na początku był dla mnie nie do pojęcia. No bo jak to? Nie muszę iść do ginekologa? Nie muszę pić glukozy? Wizyta u położnej raz w miesiącu? Zero wizyt w szpitalu? No właśnie... Z czasem jednak zrozumiałam, że to lepsze niż częste włóczenie się po lekarzach. W tym czasie dbasz sama o siebie i robisz to, co uważasz za najlepsze dla swojego organizmu. Tak więc: łykanie kwasu foliowego, picie dużych ilości płynów, unikanie alkoholu i innych używek oraz wystarczająco dużo snu to coś, o czym nikt nie musi przypominać. Oczywiście w razie jakichkolwiek pytań/wątpliwości możesz zawsze - 24/7 - zadzwonić do swojej położnej i się z nią skonsultować.

W międzyczasie masz do załatwienia trochę papierkowej roboty - musisz między innymi zgłosić w gminie (gemeente), że spodziewasz się dziecka - w przypadku, gdy Twój partner nie jest Twoim mężem, musi on potwierdzić ojcostwo i zgodzić się, by dziecko nosiło jego nazwisko. To również najwyższy czas, by zatroszczyć się o opiekę poporodową* (kraamzorg) oraz umówić się (najczęściej w specjalnym ośrodku lub w szpitalu) na USG w 20. tygodniu (20. weken echo) podczas którego wyklucza się szereg rozmaitych chorób i wad wrodzonych dziecka.

Około 15. - 16. tygodnia masz możliwość umówienia się na USG, które pozwoli określić płeć Twojego lokatora (geslachtsbepaling echo). Jako, że nie jest to obowiązkowe, zapłacić musisz z własnej kieszeni. Koszt rozpoznania płci to ok. 40 - 50 €.

Dalej co miesiąc udajesz się do położnej. Ta, na zwyczajowej wizycie pyta o Twoje samopoczucie, mierzy ciśnienie, waży Cię a po 30. tygodniu również mierzy wysokość macicy oraz bada położenie główki. Wizyty są częstsze, najpierw co trzy, później co dwa i co tydzień. Mniej więcej w tym czasie, po złożeniu wniosku w swojej ubezpieczalni, dostajesz (zazwyczaj darmowo) pakiet poporodowy** (kraampakket).

Mniej więcej w 34. - 36. tygodniu ciąży odwiedza Cię przedstawicielka firmy u której zgłosiłaś chęć skorzystania z opieki poporodowej. Dowiadujesz się jak wygląda ich praca, czego możesz się spodziewać oraz na ile godzin opieki możesz liczyć.

Później generalnie jesteś już u celu. Po 36. tygodniu, gdy skurcze zaczynają być bardziej regularne (mniej więcej co 5 minut, trwające około minuty i dłużej) lub gdy dojdzie do odejścia wód płodowych, czas zadzwonić do położnej i czekać na rozwój wypadków!

A później wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie wiesz kiedy kładą na Twoim brzuchu lepką, ciepłą kuleczkę. I od tego momentu zaczyna się Twoja prawdziwa przygoda.

*;**więcej na ten temat w przyszłych postach