Zaczęło się niewinnie od przypadkowych odwiedzin na blogu jednej z wschodzących gwiazd blogosfery. Później były wielomiesięczne ochy i achy, odkrywanie coraz to nowych blogów i w końcu marzenie - mieć własny blog. Blog modowy oczywiście, bo takie wtedy śledziłam. A że modę (i nie chodzi mi tu o największej sławy światowe wybiegi, a zwyczajną zabawę garderobą) kochałam całym sercem, dość szybko powstał mój pierwszy autorski blog pod pseudonimem Aisa-Art (zmienione z czasem na Aisa-Blog). Tyle, że byłam wtedy zbyt nieśmiała, zbyt niepewna siebie, by pisać publicznie o zawartości swojej szafy, o pokazywaniu twarzy nie wspominając. Wpisy obfitowały więc w modowe inspiracje z portali takich jak WeHeartIt. Szmatki do których wzdychałam, szmatki o których marzyłam, jednocześnie wiedząc, że nawet gdybym je posiadała, nie wyszłabym w nich z domu, bo jestem przecież szarą myszą, nie jakąś tam feszynistką. Pamiętam też jak dziś, że KRĘPOWAŁAM SIĘ komentować inne blogi. Rozumiecie? Bo czy do starszej ode mnie dziewczyny nie powinnam zwracać się per "pani"? Dziś chce mi się śmiać, bo blogowa społeczność znacząco odbiega od ideałów kultury i dobrego wychowania. Ale wspominać jest miło. Bo właśnie gdzieś w tym momencie coś zaczęło się ruszać, ewaluować. Nie tyle w blogu, co w mojej głowie. Tak powstał nowy blog, pod obecnym pseudonimem, aczkolwiek innym adresem. Szara myszka zaczęła pisać - pisać dużo i pisać szczerze.
W rok osiągnęłam 5 razy więcej obserwatorów, wizyt i postów, aniżeli na poprzednim blogu w tym samym okresie. Pisałam tysiące komentarzy i tysiące komentarzy otrzymywałam. "Modowe" wpisy zeszły na dalszy plan. Zaczęłam pisać o sobie, o tym co myślę, co lubię. Poznałam wiele wspaniałych blogerek, na których blogi zaglądam do dziś. Na życie patrzyłam jak reporterka, szukająca inspiracji na post nawet w codziennych czynnościach. Co najważniejsze - to naprawdę sprawiało mi radość!
Po ponad roku publikowania bardziej i mniej owocnych wpisów niestety dosięgnął mnie bardzo głęboki blogowy kryzys, który ciągnął się kilka nieszczęsnych miesięcy... Doszłam do wniosku, że dalsze prowadzenie bloga kompletnie nie ma sensu i pod wpływem niewyjaśnionego impulsu usunęłam wszystkie posty. Gdybyście wiedzieli jak bardzo żałuję tej decyzji! Straciłam wiele pamiątkowych wpisów, pisanych pod wpływem chwili i bardzo dużo zdjęć. Poza tym odzyskanie dawnej pozycji, dotarcie do czytelników jest okropnie trudne i - o ile to w ogóle możliwe - będzie kosztowało mnie masę wysiłku. W każdym bądź razie blog ewoluował, ewoluuje i ewoluował będzie - tak jak i ja. Wczoraj byłam szarą myszką, dziś jestem mamą z tysiącem pomysłów i kto wie, jutro już może bizneswoman? Jestem gotowa na rewolucję, jak nigdy. Oczywiście z blogiem w tle. Bo skoro po tylu latach nadal mi się to nie znudziło, skoro pomimo wzlotów i upadków nadal chce się tu wracać i zaczynać od nowa po sto razy - to musi być właśnie "TO".